
Zenduali, której powierzono ochronę oaz przed zagrożeniami ze wschodu, postanowiła poprowadzić szybkie i zwinne siły na ziemie umarlaków, zweryfikować ich liczebność, ocenić zagrożenie i dowiedzieć się jak najwięcej o wrogu i okolicy. Jej pragnienie szybkości zostało jednak wkrótce wystawione na próbę.
Nękani przez nieruchome i ciche sny, które pachniały śmiercią, jej ludzie z każdym porankiem porzucali zapał do życia. Podążając za radami przedstawicieli kultów, dopilnowała, by jej ludzie spędzali każdą wolną chwilę zajęci polowaniem, tropieniem i treningiem bojowym, dowiadując się wszystkiego, co mogli o tej krainie. Jej wysiłki zdawały się przynosić efekty, dopóki jeden zwiadowca nie został sam na patrolu, pomimo jej rozkazów, by wszyscy zawsze pracowali w parach.
Jadąc zaciekle do obozu, raptor jeździec Akeena poinformował Zenduali, że poprzednie doniesienia zostały potwierdzone i że znaleziono duże ślady na obszarach od dawna uważanych za martwe. Podekscytowana perspektywą dzikich zwierząt nawet w tych stronach, radość Zenduali została szybko przyćmiona przez zauważalną nieobecność pary zwiadowczej Akeeny, Oatti. Wściekła, że jej rozkazy nie zostały wykonane, pozwoliła jednak zwiadowczyni odpocząć przez chwilę, po czym pojechała z nią, by odnaleźć Oatti.
Jazda okazała się trudniejsza niż jakakolwiek wcześniejsza. Zenduali, nawiedzana przez żywioły, gdy spadła na nich nagła burza piaskowa, dała się porwać szepczącemu na wietrze głosowi. Zagubiona i pochłonięta jego wabieniem, słuchała jego słów i rozpaczała, gdy bezchmurny deszcz mieszał się z oblegającą burzą piaskową. Gdy ziemia i żywioły wokół niej stały się bez życia i gniewne, Zenduali pogrążyła się w nieszczęściu, a młoda Akeena desperacko próbowała wyrwać ją z jej własnego umysłu. Udało jej się to dopiero, gdy burza ucichła, a Oatti została znaleziona z poderżniętym gardłem i zakrwawionym sztyletem w dłoniach.
Pod wpływem swoich doświadczeń podczas burzy i pochłonięta paranoją, uznała śmierć za morderstwo i zaczęła gorączkowo próbować wyśledzić winowajcę. Ostatecznie, pokonana przez własne wyczerpanie i rozpaczliwe błagania Akeeny, uznała śmierć za samobójstwo i wróciła z ciałem do obozu. Tam młodemu zwiadowcy urządzono pogrzeb w stylu samobójcy. Wciąż zmagając się z widmem rozpaczy i daremności, których doświadczyła podczas burzy, Zenduali zarządziła, że wszystkie prace będą wykonywane w czteroosobowych grupach.
Gdy już ustaliła, że nie ma czego tropić ani na co polować, Zenduali zdała sobie sprawę, ile czasu straciła, próbując walczyć z samą krainą umarłych i jak niewiele dowiedziała się o swoich wrogach. Zmagając się z własnym, nawiedzonym umysłem, rozkazała wielu cztero- i ośmioosobowym grupom tropicieli wyruszyć na zwiady w głąb Zaginionych Ziem i krain umarłych, podczas gdy sama pozostała w obozie, aby utrzymać dyscyplinę swoich sił, ponieważ racje żywnościowe niebezpiecznie się wyczerpywały. Jej cierpliwość została nagrodzona bardziej niż tego chciała: zauważono nie jedną, ale dwie siły umarłych. Jedną z nich był jej kuzyn, Yolmantok, który został zmuszony do zebrania jak największej liczby zwiadowców, by stawić im czoła. Druga była większą siłą, która zasiedlała i odkopywała ruiny starego miasta.
Wysyłając wiadomość do Oazy, Zenduali wysłała główny obóz na spotkanie z Yolmantokiem. Sama jednak zebrała niewielkie, zwinne siły i udała się na obserwację zrujnowanego miasta. Tam zobaczyła prace wykopaliskowe. Poruszając się ukradkiem, obserwowała liczby, zegarki i wzory, ale nie miała pojęcia o ich gotowości bojowej i taktyce. Upewniwszy się, że oaza zostanie zaalarmowana jako pierwsza, zdecydowała się wykonać śmiały plan jednego ze swoich kapitanów: atak typu "uderz i uciekaj", mający na celu zebranie jak największej ilości informacji o tym, czego szukają umarli i jak reagują na walkę partyzancką.
Bitwa o ruiny Diviny udowodniła Zenduali, że umarli nie będą łatwym przeciwnikiem. Chociaż została zmuszona do wycofania się znacznie szybciej, niż się spodziewała i zanim zdołała zadać jakikolwiek znaczący cios, udało jej się zauważyć, że umarli wydawali się skupieni na odkrywaniu grobowców. Zauważyła szybkość i skuteczność, z jaką odpowiedzieli na atak z zaskoczenia oraz cichą koordynację, z jaką się poruszali. Wyposażona w pewne straty, ale uzbrojona w wiedzę, Zenduali uciekła na zachód, jej misja zakończyła się tylko częściowym sukcesem.
"Ukunfazane wymienił cię z imienia, Zenduali".
Niewiele rzeczy zaszokowało ją w jej trzydziestym pierwszym roku życia. To ją zszokowało. Jej dobre oko zwęziło się podejrzliwie, a potem rozszerzyło, gdy zdała sobie sprawę. Podejrzewała, że Matriarchini zamierza odesłać ją z oazy, ale nawet ona nie odważyłaby się przywołać imienia Ukunfazane, by ją przekonać; jej Bogini rzeczywiście wymieniła ją z imienia.
"Ona... ona mnie szanuje, Matriarchini - powiedziała z wahaniem.
"Robi to częściej, niż myślisz - kontynuowała Matriarchini z nutą irytacji w głosie. "Gdyby to zależało ode mnie, wysłałabym cię przynajmniej daleko od oazy. Ona jednak nalega, by to był twój wybór. Ufa twoim instynktom bardziej niż ja.
Zenduali uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Między nią a matriarchinią Indillą nie było straconej miłości. Nie żeby istniała między nimi jakakolwiek prawdziwa rywalizacja; były po prostu zbyt różne. Zenduali nie miała cierpliwości do długich rozmów i rozważań Matriarchini, a Indilla nie lubiła ludzi czynu; zawsze mawiała, że to wichrzyciele. Ale to, że Ukunfazane dała Zenduali taką swobodę... musiało mocno uderzyć w Matriarchinię.
"Zetrzyj ten uśmieszek z twarzy, drapieżniku - zaszczekała Indilla. "Wciąż jestem twoją matriarchinią".
"Nie rozumiem, matriarchini - powiedział Zenduali, nie komentując dalej. "Czego chce ode mnie Ukunfazane?"
Indilla nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na stojącą przed nią drapieżniczkę w zamyśleniu; zahartowana kobieta, jeśli kiedykolwiek taka istniała. Skuteczna i przebiegła, nawet jeśli zbyt brutalna jak na standardy Matriarchini. Strach był dla niej słowem nieznanym. Nie było ofiary, której by nie zabiła, a nawet połączyła się z Apexem. Indilla rozumiała, dlaczego Bogini wybrała właśnie ją.
"Martwi się poruszają" - powiedziała w końcu. "Huitzilin prowadzi już plemiona łazików za zachodnie góry, ale nie porzucimy oaz. Ani naszych, ani innych. Twoim zadaniem jest ich ochrona i ty decydujesz, jak to zrobić. Przerwała, gdy jednooki drapieżnik zmarszczył brwi, zamyślony i zmartwiony. "Ukunfazane powierza ci to zadanie, Zenduali, i zgadzam się z nią; jesteś kobietą odpowiednią do tego zadania. Moja rada jest następująca: zbadaj naszego wroga tak, jak każdą inną ofiarę. Wtedy będziemy mogli na nich polować, a nie być zwierzyną łowną. Ale warto też najpierw przygotować oazy; porozmawiać z plemionami, pomóc im przygotować się na to, co nadchodzi. Nie popełnij błędu, drapieżniku; może to nie nastąpić jutro ani za miesiąc, ale wojna z umarłymi jest nieunikniona".
Wybór
Prześladowanie zmarłych: Zenduali utworzyła grupę łowiecką i udała się na wschód, badając swoją zdobycz. Ta opcja pozwoli zbadać ziemie poza kontrolą W'adrhŭn.
Jej serce i umysł tonęły w ferworze polowania, jej krew wrzała od obietnicy zdobyczy. Znowu była jak nowicjuszka, miała trudności z jasnym myśleniem, zdała sobie sprawę, a zamiast planować, marzyła; marzyła o ziemiach na wschodzie i Wielkim Żółwiu, o polowaniu pod księżycem, szpiegowaniu, zabijaniu...
Drapieżnik warknął, reagując na jej instynkty, a ona wyrwała się z tego; reakcja wypracowana przez wszystkich skutecznych łowców. Jeśli ktoś nie potrafi kontrolować własnych emocji, nie może mieć nadziei na kontrolowanie jednych z najbardziej inteligentnych i dzikich drapieżników na świecie. Zaśpiewała raptorowi uspokajająco - "śpiew" było jej słowem, nawet jeśli inni nazywali to inaczej - a bestia patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, zanim zdecydowała się ją zignorować.
Odzyskawszy spokój, skoncentrowała się na czekającym ją zadaniu. Jej wybór został dokonany jeszcze w trakcie przemowy Matriarchini. Oczywiście, że wyruszy na wschód. Zaginione Ziemie były terenem łowieckim, po którym niewielu miało okazję wędrować i był ku temu dobry powód; niegdyś ziemia zasiedlona przez koczownicze plemiona, które wędrowały po Pustkowiach, była teraz barierą wypełnioną zmarłymi. Za nią znajdowała się oczywiście Ostatnia Oaza; jeśli i ona nie uległa zepsuciu nie-Życia, mogła wykorzystać ją jako raj. Potrzebowałaby Odważnych i Łowców, prawdopodobnie także kilku Związanych. I oczywiście bestii, ale nie ciężkich. Głównie raptorów, szybkich, zwinnych i zabójczych w walce. Potem potrzebowałaby...
Kolejne godziny czuwania i większość snu spędziła na planowaniu, organizowaniu, ostrzeniu broni i naprawianiu zbroi. Ale przez cały czas nuciła pieśni o Zaginionych Ziemiach, a kiedy w końcu dopadł ją sen, ponownie śniła o nadchodzącym polowaniu.
"Tam, mój mały Canul - powiedziała, kładąc głowę na jego szyi. Raptor syknął cicho, miękko, po czym kliknął podekscytowany, odwzajemniając jej delikatne uderzenie głową. Każdy postronny mógłby pomyśleć, że to kochający zwierzak. Myliłby się. Byli sojusznikami, nawet członkami stada łowieckiego, z dobrze ustalonymi granicami po obu stronach. Napięcia pojawiały się i znikały, oczywiście, wyzwania pojawiały się regularnie, ale ostatecznie służyły one potwierdzeniu relacji, a nie jej podważeniu. Nie, Canul i jego stado nie byli zwierzętami domowymi. Zwierzęta były zepsute, pokręcone. Zenduali nie rozumiał ich przeznaczenia.
Polowanie?
Spodziewała się tego pytania. Ale odpowiedź wciąż jej umykała. Miała niezwykłą swobodę w wyborze sił, które chciała zabrać ze sobą na misję. Normalnie zajęłoby jej mniej niż kilka sekund, aby dokładnie wiedzieć, czego potrzebuje do danego polowania. Drapieżnikiem nie zostaje się ze względu na umiejętności społeczne. Ale ta ofiara i to polowanie były inne. Częścią polowania była umiejętność zrozumienia instynktów ofiary i przewidzenia jej zachowania. Ale jakie instynkty mogłoby mieć coś bez życia? Jak można było ją wytropić? Jak zamaskować swój zapach i oskrzydlić? Czy można go obezwładnić? Czy powinieneś spróbować uciec?
Jak polowałeś na zmarłych?
Wybór
Szybkość i zwinność: W razie wątpliwości najlepiej sprawdza się szybkość i zwinność. Średnie siły złożone z doświadczonych łowców i jeźdźców raptorów byłyby najlepszym rozwiązaniem.
Polowanie.
Canul warknął podekscytowany odpowiedzią Zenduali, a ona roześmiała się, nawet jeśli w głębi duszy obawiała się, że Raptory nie będą zachwycone, gdy ich ofiara zostanie w końcu skonfrontowana. Nie winiła ich za to. Jej własna ekscytacja polowaniem szybko słabła. Jaki dreszczyk emocji może przynieść polowanie na zmarłych? Jakie zwycięstwo, jeśli w ogóle, można było osiągnąć, jaka chwała była w zabijaniu tego, co już zostało zabite?
Wciąż głaszcząc Canula, przyłapała się na tym, że przygląda się wschodowi. Im więcej o nim myślała, tym bardziej narastał w jej umyśle, ta mgiełka, ten cień. Gdy emocje związane z misją opadły, Wschód powoli, ale systematycznie stawał się obecnością, bytem w jej umyśle. Każdy jej krok, każde działanie, każde przygotowanie przybliżało ją do niego. Nie czuła strachu przed nieznanym. Nie. To było niepokojące uczucie, że to, co powinno pozostać nieznane, wielka niewiadoma, śmierć, nie będzie już takie dla niej i jej ludu.
Poklepując Canul po raz ostatni, kazała jej przygotować plecak, po czym krzyknęła do swoich łowców, by zrobili to samo. Szybcy i zwinni. To rzeczywiście był sposób. Wejść, a potem wyjść, tak szybko, jak to możliwe.
Sen powrócił poprzedniej nocy, choć "sen" to może nie było odpowiednie słowo. Był to raczej świadomy brak snu. Spała i była tego bardzo świadoma. Jednak w jej snach nie wyczarowano żadnego obrazu, nie opowiedziano żadnej historii, nie utkano żadnej pieśni. Była tamgdziekolwiek to tam Nie mogła się ruszyć, nie widziała, ledwo mogła myśleć, nasłuchując dźwięku lub głosu, który nigdy nie nadszedł. Czasami ogarniało ją chwilowe przerażenie. Innym razem miała nadzieję, nawet jeśli tylko na chwilę. Ale głównie po prostu była. Pustą łuską świadomą swojego nieistnienia, kąpiącą się w ciemności, bezruchu i ciszy, przez coś, co wydawało się wiecznością, zanim nadszedł świt.
Na samo wspomnienie o nim, teraz pod ponurym słońcem, gdy leniwie jechała na Canulu, czuła się pusta. Niczym bezdenna otchłań w jej umyśle, wspomnienie snu pożerało wszystkie myśli, które się do niej wlewały, bo nic nie mogło jej zapełnić. Nie było w nim głodu, nie było złośliwości ani nawet pragnienia, ale ponieważ nieumyślnie próbowała wypełnić go większą ilością uczuć i myśli, niż kiedykolwiek cierpiała, cokolwiek go dotknęło, wydawało się tak małe i bez znaczenia, jak rzucenie pojedynczej kropli wody do oceanu, aby wywołać falę.
Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tego uczucia. Udało jej się to tylko na chwilę, bo w oczach niektórych towarzyszy dostrzegła te same puste spojrzenia, te same pełne strachu wątpliwości. Nawet raptory wydawały się odległe, jakby nie chciały komunikować się ze swoimi przywiązanymi jeźdźcami, a poranne warczenie Canula błagało o pocieszenie. Wkurzona na siebie, na sen, na tę misję, zmusiła się do skupienia na zadaniu i spojrzała w górę, na wschodni horyzont.
Sapnęła, zszokowana niewielkim dystansem, jaki pokonali od rana. Rzeczywiście, szybki i zwinny, pomyślała z goryczą. Szare góry w oddali czekały, jakby celowo się od nich oddalały. W zamieci na Pustkowiach poruszaliby się szybciej. To musiało się skończyć, aby ich misja nie została skazana na porażkę jeszcze przed jej rozpoczęciem. Musiała znaleźć sposób, by ochronić swoich ludzi przed tym uczuciem lub znaleźć bezpieczne niebo.
Wybór
Porozmawiaj z innymi mówcami i kultystami. Znajdź sposób na walkę z pustką.
"To", powiedział Adini z Kultu Śmierci, "nie jest rzeczą Śmierci".
Zenduali skinął głową ze zniecierpliwieniem, gdy kobieta przygotowywała kolejne słowa. Przemawianie do kultystów mogło być frustrujące. Zawsze uważała, że ich umysły są poruszone, ale to wśród Mówców każdy kultysta mógł usłyszeć i poczuć rzeczy, których nawet oni nie mogli, nawet jeśli pozostawali ślepi i głusi na innych. Adini była znana z powolnego mówienia, jak większość Kultystów Śmierci. Czekanie, aż dokończą myśl, było dla nich tak samo męczące, jak wypowiadanie jej.
"Śmierć jest absolutna. Opisać ją to milczeć. Pokazać ją, to być nieruchomym. Ta rzecz jest niemożliwa. Przemawia w ciszy. Porusza się w bezruchu. Czyni skończoność z absolutu. Ta rzecz jest wypaczeniem wszystkich rzeczy; nie-rzeczą, która nie powinna być, ale jest".
"To mi nie pomaga, Adini - odpowiedział Zenduali. "Jak mamy z tym walczyć? Jak mogę ochronić naszych ludzi przed tym... unrzecz?"
"To, co widzimy, nie jest tym, co jest", powiedział Chucklash of War. "Nasza walka wciąż trwa. Tu nie ma stali, ostrza ani pięści. To echo cichego głosu, który słyszy Adini, nic więcej. To duch nie-rzeczy. Jest puste, jest snem o czymś, niczym więcej".
"Ach, ale czy sny nas nie kształtują?" zachichotał zachrypniętym głosem Zattuki z Głodu. "Kształtują, kształtują, moi towarzysze w tej opowieści. Osoba obudzona przez koszmar nie jest tą samą osobą, co osoba obudzona przez sen o polowaniu. Nie bój się snu, Zenduali z Manucode. Bój się przebudzenia".
"Frazesy!" mruknęła zirytowana. "Przyszłam po radę, a oferuje mi się zagadki!"
"Jeśli przybyłeś do kultów po odpowiedzi, nie szukaj odpowiedzi, które pasują do łowcy" - powiedziała Adini. "Słuchaj tego, co oferują ci ci, którzy mają ci doradzić".
"Więc co radzą? - powiedziała, ledwo panując nad zniecierpliwieniem.
"Sny nie mogą skrzywdzić naszego ludu". To Aokka z Conquest przemówiła, po raz pierwszy odkąd do nich przybyła. "Nie bardziej niż jakikolwiek sen.
"Istnieją kadzidła, które pomagają w bezsennym śnie" - powiedział Adini. "Śpiewacy i niskie bębny w nocy mogą przypominać naszym ludziom, że żyją, nawet podczas snu".
"To zaalarmowałoby wszystkich wokół nas na wiele mil, na pustych równinach..." mamrotała.
"Ale to zadziała".
"W porządku, w porządku - przytaknęła. "Kadzidła, śpiewy. Co jeszcze?"
"Jeśli sny są takie unCicha Śmierć - powiedziała Adini - spraw, by ich przebudzenie było głośniejsze".
"Niech polują i walczą" - powiedział Chucklash.
"Niech śpiewają i opowiadają bajki, piękne bajki" - skrzywił się Zattuki.
"Poproś, by zapisywali rośliny i zwierzęta, które widzą" - powiedział Adini.
"Ołów Zenduali z Manucode, tak jak zostałeś do tego wyznaczony", powiedział Aokka. "Daj im zadania i spraw, by ich sny na jawie były zajęte. Niech będą W'adrhŭn bardziej niż boją się pustych snów".
"Przynajmniej", szepnął Zattuki, "dopóki sny milczą".
Wybór
Zadanie: Polowanie, tropienie i trening bitewny - Da to wgląd w naturalne ofiary i niebezpieczeństwa w okolicy, a także zwiad w poszukiwaniu ścieżek i szlaków.
"Thoani!"
Zenduali odwróciła się i odszukała wzrokiem osobę, która się do niej odezwała, a jej głos był słyszalny ponad galopem drapieżnika i zgiełkiem otaczających ją trenujących mężczyzn i kobiet. Akeena, młoda jeźdźczyni, ale kompetentna i chętna do sprawdzenia się, odezwała się z daleka, unosząc wysoko włócznię na powitanie.
"Znaleźliśmy ślady! - powiedziała ochoczo, gdy była już bliżej, zatrzymując swojego drapieżnika i klepiąc go po szyi. Zenduali uśmiechnęła się, ale nie z powodu wiadomości; głos młodej był pełen radości, jej oczy błyszczały celowością, a policzki były podekscytowane jazdą.
To, co zaproponowali kultyści, okazało się dobrą radą, choć na efekty trzeba było trochę poczekać. Spowodowała, że grupa prawie się zatrzymała, robiąc częstsze postoje i nalegając, by stały obóz był prawidłowo rozstawiany każdego wieczoru i zbierany każdego ranka. Dopóki... sytuacja ze snami nie zostanie rozwiązana, nie chciała posuwać się dalej na wschód. Zamiast tego kazała swoim ludziom przeprowadzić dokładniejszy zwiad, obejmujący więcej terenu i prawie bezsensowną liczbę patroli wokół następnego obozowiska; zwykle tylko kilka mil dalej od poprzedniego obozu. Ci, którzy nie byli na służbie, trenowali; jazdę konną, rzucanie włócznią, walkę, a nawet teorię i nikt nie mógł zostać sam. Nikt nie miał sam tropić, jeść ani spać. Nie, dopóki sny trwały. Zawsze odczuwała skutki snów silniej, gdy była sama i podejrzewała, że inni również.
Jej ludzie powoli przekonywali się do idei dodatkowych zmian, ale po czwartym czy piątym dniu zaczęli dostrzegać ich sens. Każdego dnia duch ich pustych snów rozwiewał się nieco wcześniej w ciągu dnia, a ciężar pustki spadał z ich barków z każdym dniem coraz bardziej. Oczywiście był też minus. Ta misja potrwa znacznie dłużej, niż się spodziewała; ale jeśli nie zostaną zmieceni z powierzchni ziemi przez Umarłych, będzie miała pod swoim dowództwem jednego z najzacieklejszych i najlepiej wyszkolonych W'adrhŭn.
"Około stu Torrs północny wschód" - mówiła dalej Akeena. "Duże ślady, Thoani! Mają mniej niż tydzień. Sądzimy, że zmierzały w kierunku śladów, które Ikkuu widział poprzedniego dnia".
"Więc może miała rację - powiedziała Zenduali, kiwając głową w zamyśleniu. Coś ją niepokoiło. Coś małego, ale tuż przed nią. "Być może dzika przyroda zrobił znaleźli sposób na życie tak blisko śmierci i znaleźli ścieżki, które trzymają się z dala od umarłych". Akeena skinęła głową podekscytowana.
"Tak właśnie myślimy..."
"Gdzie jest twój drugi? Zenduali zapytał przerywając jej, marszcząc oczy.
"She.... Oatti została przy torach" - powiedziała Akeena. "Nalegała, ThoaniTak jak nalegała, żebym natychmiast cię powiadomił. Nadciągał wiatr i obawiała się, że je zgubimy. Podąża za nimi, aby sprawdzić, czy łączą się z tropem Ikkuu i zostawia ślady po drodze. Jeśli chcesz, mogę do niej wrócić, ale Ichi potrzebuje chwili odpoczynku".
Zmarszczka Zenduali pogłębiła się. Otworzyła usta, po czym zatrzymała się. Trzy raptory były zawsze świeże i gotowe, zespół szybkiego reagowania obozu, gdyby chciała, aby ktoś natychmiast opuścił obóz, ale zawahała się, a w końcu zamknęła usta. Pomyślała, że popada w paranoję. Albo mogła popadać w paranoję.
To było najgorsze. Nie wiedziała; nie miała standardu, według którego mogłaby zmierzyć to zagrożenie. Jeśli ona była tak nerwowa, to prawdopodobnie większość jej ludzi również, pomimo ostatnich zmian. Paniczna reakcja z jej strony mogłaby zniweczyć wszystko, co zbudowali przez ostatnie kilka dni. Z drugiej strony, gdyby coś stało się Oattiemu, byłoby jeszcze gorzej.
Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić, po czym spojrzała na Akeenę.
Wybór
"Odpocznij, a potem pojedziemy do niej razem. Nikt już nie będzie jechał sam".
Posłuchaj...
"Duststorm!"
Akeena krzyknęła, by być słyszaną ponad wyciem wiatru. I to był wycie, Zenduali czuł. Groźne, wściekłe, jakby w straszliwym celu. Wschodni wiatr - zły omen sam w sobie - był żywy, ale to nie on sprawiał, że drżała i krzywiła się. To był szept. Pod warstwami krzyków i skowytów wiatr niósł szept, który wątpiła, by osoba niebędąca Słuchaczem była w stanie usłyszeć, a nawet ona nie potrafiła rozpoznać, co mówi. Przyjrzała się Akeenie najlepiej jak potrafiła, ale nie mogła stwierdzić, czy ona również to usłyszała, więc po prostu skinęła głową w odpowiedzi.
Posłuchaj...
"Thoani, nie podoba mi się to - krzyknęła ponownie młoda łowczyni. "To przyszło zbyt szybko, bez chmury, która by to zwiastowała!"
Ponownie skinęła głową, roztargniona. Akeena o niczym nie wspomniała, ale czuła to, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Prawdopodobnie była to dobra wiadomość. Oznaczało to, że prawdopodobnie nie wariowała. Potrząsnęła głową, próbując rozproszyć szept na granicy słuchu.
Posłuchaj...
Pomimo pragnienia, zmieniła zakres słuchu, aby zablokować szept najlepiej jak potrafiła, ale bez względu na to, co zrobiła, był tam. Zawsze tam był. To utrudniało skupienie się, a ona musiała się skupić. Akeena była utalentowana i zdolna, ale niedoświadczona. Potrzebowała pomocy w tropieniu Oattiego.
Posłuchaj...
Mogła też spróbować słuchać. Skupić się na głosie, spróbować dowiedzieć się więcej, spróbować zrozumieć, co szeptał wiatr.
Posłuchaj...
Wybór
Postaraj się słuchać.
Wiatr wył teraz gniewnie i groźnie, obiecując zagładę wszystkim, którzy znaleźli się w jego wściekłym uścisku. Pył i piasek uderzały w twarz Zenduali, która słyszała, jak pękają na jej skórze. Krew popłynęła, gdy kamyk lub dwa rozbiły jej twarz, nie więcej niż dwie cienkie linie, które chwilę później zostały zmyte przez wodę. Ta woda nie była łaskawa, nie była balsamem na suchość pustkowi. Była też wściekła, ryczała, gdy spadała, tysiące tysięcy małych piorunów toczących się zaciekle i intensywnie.
"Nigdy czegoś takiego nie widziałam, Thoani! Akeena niemal zachichotała, a jej szok wywołany tym, czego była świadkiem, na chwilę rozwiał strach. "Jak to pada? Nie widzieliśmy żadnych chmur! Widziałaś chmury, Thoa-...? Thoani?"
Zenduali nie odpowiedziała. Nie wykonała żadnego ruchu i nie dała nawet znaku, że usłyszała. Po prostu siedziała tam, w siodle, z rozszerzonymi z przerażenia oczami. Jej raptor parsknął gwałtownie, bojąc się tej mokrej burzy piaskowej, bojąc się jeszcze bardziej, wyczuwając stan swojej pani, ale zbyt lojalny, by zrzucić ją i uciec. Mimo to Akeena podbiegła do niej, chwyciła wodze i przemówiła uspokajająco do obu zwierząt. Zenduali po prostu siedziała, nie zwracając uwagi na wołanie Akeeny ani na przerażone warczenie jej drapieżnika.
Wszystko, co słyszała, to nic.
Cały ten hałas, ta chaotyczna symfonia dźwięków, każdy element jako instrument, a jednak... każdy instrument był zepsuty. W każdym z nich brakowało nut. Każdy z nich pozostawiał luki w swoich melodiach, cierpiał z powodu ciszy w swoich głosach. Czuła plusk deszczu, ale od czasu do czasu na chwilę - tylko na chwilę! -jego plusk był wyciszony. Czuła wiatr na swojej skórze, gwałtowny i nieubłagany; ale jego wycie miało luki, momenty ciszy, nieregularne i niezręczne. Nigdy się ze sobą nie pokrywały, więc jeden zawsze przykrywał drugi, ukrywając ciszę w kakofonii. Ale ona tam była. I to było niemożliwe.
Teraz była pewna. W burzy nie było szeptu. Jak to możliwe? Jej umysł to wymyślił, próbował wypełnić pustkę rozsądkiem tam, gdzie go nie było - więc usłyszała szept, nie wycie, którego by się spodziewała, ale wiatr, nawet jeśli cichszy, łagodniejszy. Ale kiedy próbowała go słuchać, skupić się na nim, nie było nic. Ten wiatr był martwy. Ten deszcz był martwy. Piasek był martwy. Wszystkie tylko udawały, że żyją, tylko nie wiedziały jak; nie tak jak powinny.
Nie. Przechyliła głowę, czując, jak skóra na karku ją piecze, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl. Oni nie byli martwi. Zostali zamordowani; brutalnie, złośliwie, celowo zamordowani, każde dźgnięcie było chwilą ciszy i...
Potrząsnęła głową, odwracając się, by spojrzeć na Akeenę, a jej oczy z powrotem skupiły się na niej. Powiedziała jej coś o zagubionych śladach, znalezieniu schronienia i przeczekaniu tego. Młoda spojrzała na nią zaniepokojona, a ona skinęła głową, ale zrobiła to, co jej powiedziano. Zrobiła to samo, jej ruchy były bardziej mechaniczne niż celowe i cały czas się zastanawiała: Na Ukunfazane, czy ona oszalała?
Gdy burza ucichła i minęło kilka godzin, znaleźli Oatti. Schroniona za śmiałkiem, bez swojego raptora, zwiadowczyni miała rozcięte gardło i ostrze w dłoni. Kładąc dłoń na ramieniu płaczącej Akeeny, nie odpowiedziała na pytania młodzieńca, dlaczego. Znała odpowiedź.
Wybór
Oatti został zamordowany. Spróbuj namierzyć ten obszar.
"Niczego tu nie znajdziemy - powiedziała Akeena. "Burza zatarła wszelkie ślady, Thoani. I nie jestem pewien, czy znaleźlibyśmy je nawet gdyby..."
"Zrobilibyśmy to", przerwała jej. "Cięcie jest czyste, precyzyjne i bez cienia wahania. Nie zrobiła tego sama. Szukaj dalej.
"Ale tu nikogo nie ma! - zaprotestowała zdezorientowana młoda łowczyni, jeszcze raz przeczesując teren wokół ciała Oattiego. "Jest nic tutaj. Więc kto? I jak się do niej zbliżyli i dokonali takiego cięcia?"
"Tego dowiemy się sami - odpowiedziała Zenduali. Starała się brzmieć na spokojną i opanowaną, ale subtelne drżenie w jej głosie zdradzało, że tak nie jest. Czuła się zdezorientowana, zdesperowana, ale przede wszystkim zła. Nie potrafiła powiedzieć, czy była zła na tę misję, na niemożliwą pogodę, na młodą łowczynię, czy na samą siebie. Po prostu czuła złość. "Śledź dalej. Chyba, że nie chcesz, by cokolwiek znaleziono."
"Co...?" Młoda łowczyni mruknęła coś, a jej wyraz twarzy był najpierw zdezorientowany, potem zszokowany, a następnie zraniony. Ale gdy myśli ułożyły się w jej głowie, jej twarz stała się kamienna, pozbawiona wyrazu i silna. "Poszukam, Thoani - powiedziała w końcu bez ogródek.
Trzykrotnie młoda łowczyni mówiła jej, że sprawdzą wszystko w pobliżu i trzykrotnie Zenduali warknęła na nią, każąc jej jeszcze raz sprawdzić każdy centymetr. Teraz niebo stawało się złoto-czerwone, a ciemnoniebieski kolor już rozprzestrzeniał się na wschodzie, gdy nocny cień pełzł niecierpliwie w ich kierunku, powstrzymywany jedynie przez gasnącą moc zachodzącego słońca. Dopiero wtedy Zenduali przyznał, że nie ma nic do znalezienia, przeklinając głośno i krzycząc wściekle i zirytowany. Ponury wyraz twarzy Akeeny na chwilę złagodniał.
"Thoani Zenduali - powiedziała cicho. "Wracajmy."
"Nie!" wybuchła. "Jeden z naszych został zamordowany, łowczyni. Nie obchodzi cię to? Zrezygnowany wyraz twarzy Akeeny tylko bardziej ją drwił. "Jej raptor! Musiał uciec. Poszerzamy poszukiwania, szukamy tam, gdzie burza nie dotarła. My..."
"Nasza dwójka potrzebowałaby kilku dni, aby pokonać taki teren" - powiedziała Akeena z pewnym wysiłkiem.
"Wymówki!" Zenduali syknął gniewnie. "Nie chcesz, by morderca został odnaleziony, Akeeno? Młoda łowczyni na chwilę spuściła wzrok, a jej wyraz twarzy złagodniał.
"Thoani, nie chcę tu zostać na noc - dodała niemal błagalnie, szukając wzrokiem Zenduali. "To miejsce robi różne rzeczy. Wszyscy to wiemy, bo wszyscy to wyczuliśmy. Czuję rozpacz i samotność nawet w twojej obecności, nawet w obecności obozu. Może Oatti... Może Oatti też to dotknęło. Była moją siostrą w polowaniu, Thoani, i jej śmierć mnie boli, ale widok ciebie w takim stanie boli mnie bardziej. Rzuciła włócznię na ziemię, a następnie zrobiła to samo ze sztyletami.
"Zostanę tu, jeśli poprosisz - mówiła dalej. "Będę szukać tygodniami, jeśli mój Predator mi rozkaże. Ale uważam, że to głupie zadanie, zarówno tej nocy, jak i jutro. Więc, Thoani, zabierzmy ją z powrotem do obozu. Możesz zabrać mnie z powrotem jako zabójcę, jeśli chcesz. Albo możemy zaakceptować, że to miejsce ją zabiło, w ten czy inny sposób".
Wybór
Wróć do obozu i zaoferuj Oattiemu delikatny odpoczynek.
Pogrzeb był smutny i piękny. Śpiewano pocieszające pieśni, kojące udręczoną duszę zabójcy. Gdy pieśni dobiegły końca, przygotowano maskę, a pracy towarzyszyły radosne peany. Zwykle zdobiła ona jej bestię, ale ponieważ ona również została stracona, dodano ją do wielkiego namiotu. Następnie ciało zostało oczyszczone i przygotowane. Mięso dla bestii, kości na narzędzia i broń... Nic z ciała samorękiego nie mogło się zmarnować; zdolna ręka została skradziona Plemieniu, więc potrzebna była rekompensata.
Zenduali pozwoliła sobie uczestniczyć we wszystkich etapach rytuału. Jakakolwiek chmura zawładnęła jej umysłem, nie zniknęła całkowicie. Wisiała nad nią, gotowa przy każdej okazji wyślizgnąć się i utopić ją w szalonych, mrocznych myślach. Kiedy więc pożegnanie dobiegło końca, wyczyściła swój ekwipunek i naostrzyła broń. Kiedy to się skończyło, złożyła namiot tylko po to, by postawić go ponownie, tym razem, jak twierdziła, mocniej. Następnie jeszcze raz wyszczotkowała swoje zwierzęta, po czym poszukała towarzystwa Akeeny i życia, które oferowała. Zanim ogarnęło ją zmęczenie, myślała o tym, jak wszystko, wszystkie zadania i wszystkie przyjemności dnia, brzmiały pusto i bez smaku w tym miejscu. Kiedy wyczerpanie w końcu ją ogarnęło, niemal z radością powitała pustkę snu, to, co kiedyś ją niepokoiło.
Następnego dnia zarządziła, że wszyscy muszą polować, tropić i trenować w czteroosobowych grupach. Przez następne dni brała udział w każdym z nich za dwa gongi, a wieczory spędzała na przeglądaniu wszystkich raportów, gorączkowo szukając czegoś w ich słowach. Pod koniec tygodnia wiedziała już wszystko, co można było wiedzieć o tym obszarze - nic. Bestie były tu rzadsze niż krople deszczu na pustyni, nie było żadnych ścieżek poza na wpół zasypanymi starymi drogami z bruku i kamienia, a żywności wkrótce zabraknie. I wciąż nie wiedziała nic o swoim wrogu, żaden z patroli nie widział żadnego martwego wędrującego po ziemi.
Tak daleko od oazy zawsze znajdowały się grupy maruderów. Coś się poruszało. Po prostu nie mogła tego zobaczyć. A jednak.
Wybór
Wysyłaj patrole liczące od czterech do ośmiu osób.
"Priorytety są następujące, łowcy: Jeśli znajdziesz zwierzynę, masz polować i oznaczać jej ścieżki, najlepiej znaleźć tereny łowieckie i legowiska. Jeśli znajdziesz martwych, masz oznaczyć pozycje, obserwować i wycofać się. Jeśli cokolwiek się tam porusza, czy to z błogosławieństwem natury, czy wbrew jej cnocie, chcę znać jego ścieżki, kryjówkę i cel. I chcę mieć cztery konta dla każdego z nich, więc lepiej zabierzcie swoje paskudne kufle z powrotem".
Westchnęła cicho, gdy chichotali z jej słów, a jej uśmiechnięte usta były ściśnięte przez ciężar na jej klatce piersiowej, zanim kontynuowała bez ogródek.
"Nie zamierzam was okłamywać, łowcy. Wasza misja nie jest ani łatwa, ani przyjemna i musi zaprowadzić was na niezbadane terytorium. Macie zapuścić się dalej niż którykolwiek z urodzonych w Åsiss. Dalej niż większość W'adrhǔn kiedykolwiek postawiła stopę, odkąd Zaginione Ziemie zostały skradzione Plemionom. To twój przywilej i honor, tak samo jak twoje niebezpieczeństwo.
Wszyscy byliśmy świadkami niebezpieczeństw, jakie kryje ta ziemia. Lepiej ukryte niż skorpion pośród skał, przebieglejsze niż Murderfang skulony pośród traw, bystrzejsze niż uzibukhali wabiący łowcę, gdy stado czeka. To wewnętrzne niebezpieczeństwo, które jest podsycane z zewnątrz. Pamiętaj, by pozostać aktywnym. Pamiętaj, by zachować przytomność umysłu, z wyjątkiem godzin snu. Pamiętaj, by mieć zajęte ręce i silne serca. A przede wszystkim pamiętaj, by uważać na innych łowców. Jesteś ich tarczą tak samo, jak oni są twoją.
Ale widzę cię teraz, przede mną, cztery razy cztery i dwa razy osiem, z drapakami do pary; tak szczęśliwy i błogosławiony, jak tylko może być liczba, i bez lepszego towarzystwa do pozazdroszczenia. A widząc was, wiem, że będziecie pamiętać, kim jesteście: W'adrhǔn, łowcami Ukunfazane, zwiastunami jej potęgi i mądrości. Ani martwi ludzie, ani martwe myśli nie podbiją waszych ciał i serc. Ukund!"
"UKUND!"
Wybór
Operacja Sukces.
Młodzież często myli szacunek, jakim myśliwi cieszą się w swoich społeczeństwach, z podziwem i uznaniem dla ich sprawności i umiejętności przynoszenia pożywienia. Zenduali uważał, że to tylko częściowa prawda. Każdy głupiec, w mniejszym lub większym stopniu, może dzierżyć włócznię i zabijać. Tym, co odróżniało myśliwych od walecznych, była cierpliwość; umiejętność kontrolowania ognia w brzuchu każdego W'adrhǔn, a nie bycie przez niego kontrolowanym. Włócznie były narzędziami zabójców. Cierpliwość była narzędziem łowcy. A ponieważ dni mijały bez wieści, Zenduali musiała przywołać całe swoje opanowanie.
Pozostanie z tyłu było dla niej trudną decyzją. Ale, jak doradzili kultyści, ich nieliczne pozostałe zapasy były tam, gdzie jej uwaga była najbardziej potrzebna. Wysłała jeden z zespołów z powrotem do oazy, aby uzupełnił zapasy, ale dopóki nie wrócili, potrzebny był stanowczy głos do rządzenia i silne ramię do egzekwowania racjonowania. Niewielkim pocieszeniem była świadomość, że jej decyzja była mądra, ponieważ nie trzeba było długo czekać na wzrost napięcia w głównym obozie; nic złego, nic, z czym nie można by sobie poradzić, ale nic, z czym czułaby się komfortowo, gdyby inni sobie poradzili, ponieważ wiedziała, że nastąpi więcej. Mimo to, każdego zmierzchu zabierała swoje racje żywnościowe - wyraźnie mniejszą porcję niż reszta - i siadała samotnie na skale, z widokiem na wschód i skanując horyzonty w poszukiwaniu jednego ze swoich zwiadowców, nucąc piosenki, aby utrzymać ciszę na dystans, jednocześnie pragnąc być z nimi.
Kiedy jednak nadeszły wieści, pojawiły się przed świtem i trzeba było ją obudzić. Nawet gdy młoda łowczyni została zapędzona do swojego namiotu, nie pozwoliła, by ogień w jej brzuchu rozgorzał. Cierpliwie, wręcz biernie słuchała raportu, przekazywanego przez zdyszane słowa. Nie zareagowała, gdy usłyszała, że martwi zgromadzili się w ruinach starego miasta, daleko na wschodzie; nie byli to maruderzy, ale najwyraźniej zorganizowana siła, choć może jeszcze nie armia inwazyjna. Zapytała spokojnie, wręcz klinicznie, o liczbę, pozycje, wyposażenie i nie wzdrygnęła się, gdy odpowiedź nie była satysfakcjonująca, ani nie poruszyła, gdy usłyszała, że jej kuzyn Yolmantok odwołał większość drużyn, zanim udało się zebrać więcej informacji. Został już zaatakowany przez inny, mniejszy oddział, w innych barwach i bliżej brzegu i był zmuszony zebrać większość drużyn zwiadowczych, aby je odeprzeć.
Kiedy młody myśliwy - może to było niesprawiedliwe, ale dla niej wszyscy wyglądali młodo - skończył swój raport, zdała sobie sprawę, że jej spokój i cierpliwość nie różniły się niczym od czekania całymi dniami na szczycie drzewa lub obserwowania tropu. Polowała i w głębi duszy wiedziała o tym. Tak samo jak teraz wiedziała, że czas rzucić włócznią zbliża się wielkimi krokami. Musiała tylko wybrać kiedy i gdzie.
Wybór
Poprowadź drużynę do obserwacji armii nieumarłych.
"Predatorze, jeśli teraz odejdziesz, sytuacja w obozie tylko się pogorszy".
Wiedziała, że w tych słowach była prawda. Ale miała nadzieję, że ma na to odpowiedź. Miała nadzieję, że podjęła właściwą decyzję.
"Myślę, że zbliża się wojna, Uduanu - powiedziała, a jej dłonie zajęte były zapinaniem pasków jej raptora. "Przypominaj im o tym. Utrzymuj obóz w ruchu i kieruj się na południe i wschód, w stronę miejsca, w którym ostatnio przebywał Yolmantok. To już nie jest ekspedycja, chcę warunków obozu wojennego. Niech się wiercą każdego ranka i wieczora; nie za ostro, ale też nie za łagodnie. Jeśli ktoś jest na tyle idiotyczny, by sprawiać kłopoty z powodu burczącego brzucha, może zostać potraktowany jak dysydent". Przerwała i odwróciła się, by spojrzeć na wojownika Brave, opierając dłoń na szyi raptora.
"Jeśli raport jest prawdziwy, to jest to coś innego niż rozproszone patrole, które widzieliśmy wcześniej - powiedziała. "Ponieważ Yolmantok zaginął, muszę sprawdzić, co to naprawdę jest. W międzyczasie musisz wysłać wiadomość do Oazy i powiedzieć im, co wiemy. Lepiej podnieść fałszywy alarm, niż nie podnieść właściwego.
"Będę potrzebowała do tego raptorów - powiedziała Uduanu, wskazując na pozostałych jeźdźców raptorów przygotowujących się razem z nią. "Zgodnie z twoim rozkazem nie mogę wysłać tylko jednego.
Westchnęła, przeklęła, po czym niechętnie skinęła głową. Rozejrzała się, gdy ostatni jeźdźcy wsiadali na siodła, z gotowymi włóczniami i spakowanym prowiantem.
"Majokk. A'undh - krzyknęła, po czym zagwizdała komendę i twarze dwóch jeźdźców opadły. "Możesz ich mieć, nie więcej" - powiedziała do Odważnego.
"Nie będziesz za nimi tęsknić?"
"Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będę ich potrzebować - odpowiedziała. "Moim zamiarem jest obserwacja, a nie walka".
Szybkim ruchem usadowiła się na grzbiecie raptora i zagwizdała marsz.
"W każdym razie jeszcze nie."
Wybór
Operacja Sukces.
"Prawie nie mają zegarków..." Shishina niemal zachichotał nerwowo, "jakby zupełnie się nie bojąc. Czy jesteśmy dla nich żartem?"
"Przybyliśmy niezauważeni. Nie mają powodu nawet podejrzewać, że tu jesteśmy - powiedział Zenduali z roztargnieniem. "Jesteś pewna, że to nie są barwy tych, których zaangażował Yolmantok? Zenduali zapytała drugą łowczynię obok niej. U'ngu skinął głową, przerywając wpatrywanie się w Shishinę, gdy spojrzał na swoją przywódczynię.
"Tak jest, Predatorze - powiedział. "Ale nie było ich tak wielu ani nie byli tak wyposażeni, jak ci tutaj - dodał. "Raczej siły zwiadowcze, jak sądzę, albo na misji".
"Ale też nie maruderów?"
Potrząsnął głową. "Nie."
"Czy to mogą być różne jednostki? - mruknęła, bardziej do siebie niż do łowców. "Albo gdzieś na Zaginionych Ziemiach możemy mieć dwie takie siły, a nie jedną. Jeśli tak, muszę o tym wiedzieć. Jeśli tak, Oaza jest w niebezpieczeństwie. Przerwała, westchnęła i potrząsnęła głową. "Zbyt mało wiemy o zmarłych. Musimy wiedzieć więcej.
"Miasto jest otoczone przez naszych strażników, Predatorze - powiedziała Shishina - a my pozostajemy niewidoczni. Wkrótce dowiemy się więcej. U'ngu może nam powiedzieć, jeśli zobaczy kogoś podobnego do tych, z którymi walczył Yolmantok. Jeśli tak, możemy dopilnować, by wrogowie twojego kuzyna nie otrzymali więcej posiłków z miasta. Jeśli nie, możemy założyć, że gdzieś jest inny gracz. Przez cały czas będziemy obserwować i dowiadywać się o zabitych".
"Albo zostaniemy oskrzydleni przez inne siły - wtrącił U'ngu. "I zostaniemy wciśnięci między nich. Nie jesteśmy odpowiednią siłą bojową, ale możemy nękać tych kopaczy. Zobacz z bliska.
"Co? To szaleństwo, są ich dziesiątki, co możemy osiągnąć poza śmiercią?" wykrzyknął Shishina.
"Nie walczymy z nimi jak należy - prychnął U'ngu. "Dowiadujemy się więcej o tym, czego szukają. Jak wrażliwi są na ataki z zaskoczenia i wojnę partyzancką. Jakim sprzętem dysponują. Kto nimi dowodzi. Im bardziej pozwolimy im kopać te mury, tym trudniejsze będzie to zadanie. Zrujnowane czy nie, mury będą zasłaniać pole widzenia i ograniczać raptory w atakach".
"Ale potem będzie¸ postawić straże", odparł Shishina. "Będziemy musieli się wycofać, zakładając, że nie będziemy śledzeni. A jeśli zostaniemy zmuszeni do wycofania się lub odszukania Yolmantoka, znów możemy znaleźć się między dwiema siłami, podobnie jak Yolmantok i obóz, jeśli do tego czasu do niego dotrą.
"Wystarczy, łowcy - powiedział spokojnie Zenduali.
Wybór
Daj słowo. Chcę przyjrzeć się bliżej. - Zenduali spróbuje "uderzyć i uciec", by zobaczyć wykopaliska z bliska i sprawdzić reakcje przeciwników.
Plan był prosty: podejść tak blisko, jak to możliwe, nie będąc obserwowanym, a następnie zniszczyć jak najwięcej i tak szybko, jak to możliwe, obserwując ich reakcję i działanie w ruinach, przed wycofaniem się. Wejść i wyjść. Szybko i po cichu.
Zbyt łatwe. Zbyt cicho.
Często mówiło się, że polowaniu towarzyszy cisza. Chwila przed zabójstwem, kiedy wydaje się, że wszyscy oprócz ofiary zauważyli drapieżnika, a dżungla wstrzymuje oddech. Zenduali wiedział, że to nieprawda, opowieść snuta raczej przez gawędziarzy niż myśliwych; łowcy wiedzieli, że cisza jest zmyślona, a nie prawdziwa. Ale gdy drapieżniki i myśliwi jechali za wzgórzami i zrujnowanymi murami, ukrywając swoje zbliżanie się, panowała cisza i ta cisza była inna. Nie trzeba wstrzymywać oddechu, Zenduali pomyślała z dreszczem, ale kiedy racjonalne myślenie wzięło górę, zmarszczyła brwi. Uniosła dłoń do tyłu, a łowcy zatrzymali się za nią.
Predator? Shishina zapytała, jej ręce poruszały się w znakach łowców, a jej gardło wydawało miękkie dźwięki odpowiednie dla W'adrhŭn, aby uzupełnić gesty.
Zbyt cichoZenduali odpowiedział wtedy Dlaczego nie działają?
Shishina zmarszczył brwi, po czym wzruszył ramionami.
Czy kontynuujemy? zapytała w końcu. Nie odpowiadając, Zenduali zeszła z siodła i zaczęła czołgać się w górę, na szczyt wzgórza, które ich skrywało.
Nigdy w życiu tak bardzo nie starała się być cicho. W dżungli, nawet na równinach, zawsze było niektóre dźwięk. Wołanie ptaków, szept wiatru, a nawet delikatny szmer liści. Ale w tym miejscu, gdzie chodzili umarli, nie było nic, jakby wiatr stał się nieświeży i leniwy, nie chcąc pozwolić jej zostać odkrytą. Każdy kamień, który poruszyła, każda drobina kurzu, która przetoczyła się pod jej ciężarem, brzmiały dla jej uszu jak grzmoty spadające w pogodny letni dzień. Ale nie zwolniła; jeśli się ich spodziewano, co gorsza, jeśli mieli wpaść w zasadzkę, musiała to szybko wiedzieć. Z niemałym wysiłkiem trzymając spodnie, dotarła na szczyt wzgórza i odważyła się rzucić okiem.
Umarli byli tam, w porządku, nieruchomi, jakby w oczekiwaniu. Prawie skinęła za siebie, by się cofnęli, obawiając się, że to na nich czekają, ale wtedy to zauważyła. Żaden z nich nie patrzył w ich stronę; żaden z nich, nawet zegarki, nawet nie patrzył poza mury. Odwrócona, do ostatniego człowieka, w tym samym kierunku, cała armia nieumarłych, rozproszona w mniejszych grupach roboczych - odetchnęła z ulgą - wszyscy patrzyli w stronę zrujnowanego miasta, gdzie stał ubrany w metal wojownik z oficerem u boku.
Nie wiedząc, co się dzieje, nie miała luksusu obserwacji. Jeśli to było odwrócenie uwagi, wykorzystała to. Skanując teren z szybkością doświadczonego łowcy, zauważyła trzy cele w pobliżu ścieżek, z których mogły korzystać drapieżniki: duży namiot, niezbyt daleko od wojownika, na którego wszyscy się gapili, ale głębiej w ruinach, miejsce wykopalisk za świątynią, osłonięte namiotem, prawdopodobnie w celu powstrzymania żywiołów przed wstrzymaniem prac, oraz grupę ubranych w szaty ludzi, obozujących kawałek dalej od prac, ze sztyletami przy pasach.
Jeden cel. Wejście i wyjście.
Wybór
Miejsce wykopalisk.
Bitwa o ruiny Diviny
I tak oto Predator Zenduali z Manucode przypuściła niespodziewany atak na obóz Warlorda w ruinach Diviny. Jej cel: zbadać z bliska miejsce wykopalisk, monitorować reakcje i zdolności bojowe martwych i zakłócić ich działanie tak bardzo, jak to możliwe. A przynajmniej tak jej się wydawało; warczenie raptorów i wojenne śpiewy wypełniały noc, wyraźnie kontrastując ze śmiertelnie cichą, opanowaną reakcją armii watażki. Ale ich milczenie nie było spowodowane szokiem czy strachem. Kierując się wolą swojego watażki i napędzani nowo przebudzonymi wspomnieniami z poprzedniego życia, ich reakcja była niemal natychmiastowa i precyzyjna. Jednak nie wszystko było stracone dla W'adrhŭn od samego początku. Wyposażona do prac wykopaliskowych, a nie do walki, większość armii Warlorda musiała uzbroić się sama; w tym wąskim i szybko zamykającym się oknie czasowym jeźdźcy raptorów Zenduali szarżowali na swój cel, podczas gdy jej łowcy i wojownicy utrzymywali wolną drogę do ucieczki.
Raporty od ocalałych były jasne:
Wybór
Old Dominion Victory