
Nawiedzany przez duchy swojego przeszłego życia, Warlord stał pośród zasypanych ruin miasta, gdzieś w dawnej prowincji Dominium, Galtonii. Niepewny celu dla siebie i swojej armii, jego wojskowy umysł skupił się na eksploracji starej prowincji, zarówno w celu poznania ukształtowania terenu, jak i poszukiwania opuszczonych mauzoleów, które mogłyby dostarczyć nowych żołnierzy.
Wspomnienia z życia przed namaszczeniem wciąż oblegały jego umysł, a zadania i cele, które w innych okolicznościach byłyby proste, były nieustannie poddawane w wątpliwość. Zdając sobie sprawę, że zarówno on sam, jak i jego armia nie potrzebowali niczego, co dotyczy żywych - prowiantu, świeżej wody czy nawet odpoczynku - watażka starał się przyjąć zdecydowane podejście do swoich metod. Ostatecznie, ironicznie przyjmując rady udzielone mu w poprzednim życiu, zdecydował, że powolne i stabilne podejście będzie korzystne, ponieważ nauczył się wykorzystywać przewagę, jaką on i jego armia mieli nad żywymi. Postanowił, że jego pierwszym zadaniem będzie odkopanie ruin otaczającego go miasta. Następnie wykorzysta stare miasto Divina jako własną bazę operacyjną, nie tylko jako kwaterę główną dla swoich Legionów, ale także jako siedzibę władzy przeciwko innym Pomazańcom.
Jednak pomimo oczywistej przewagi nad żywymi, watażka wkrótce musiał stawić czoła przeszkodom, które musieli pokonać żołnierze, napędzani nie prawdziwą wolą, ale wolą swoich przełożonych i własnymi instynktownymi popędami, oferowanymi przez wspomnienia z ich dawnego życia. Aby znaleźć wśród nich tych, którzy wykazali się większą przytomnością umysłu, wyznaczył innych oficerów do nadzorowania operacji, podczas gdy on z kolei nadzorował wydajność i zdolności swoich oficerów. Wśród nich wyróżniał się Xhiliarcha Iulios, który odznaczał się niemal pełnym charakterem i wolną wolą. Pragnąc inteligentnej rozmowy, zaprosił oficera na spacer i osobiste nadzorowanie prac.
To właśnie podczas tego spaceru i pod wpływem rozmowy z Xhiliarchą Warlord zdał sobie sprawę, jak wielką nienawiść żywił do drobnych, nieistotnych pragnień i potrzeb człowieka, którym kiedyś był - i po części nadal był. Gdy otaczające go oddziały odzwierciedlały nienawiść, jaką on sam odczuwał do własnej indywidualności, watażka poczuł przypływ mocy płynącej z tej nienawiści. Przekazując tę moc swoim żołnierzom, pozwolił im sięgnąć do ich własnych wspomnień, umiejętności, która przyda się w dużych sytuacjach bojowych.
To właśnie wtedy barbarzyńcy z Pustkowi przypuścili atak.
Bitwa o Divina Ruins udowodniła Warlordowi, jak nieskuteczne mogą być jego wojska. Jego własna obecność na polu bitwy i niemal natychmiastowa reakcja na niespodziewany atak W'adrhŭn zapewniły mu zwycięstwo - barbarzyńcy nie zdołali zakłócić jego działań w znaczącym stopniu, a straty były minimalne. Udało im się jednak uciec, prawdopodobnie obserwując jego działania w pobliżu krypt, które jego wojska próbowały odkopać - dzięki temu byli w stanie donieść o jego celu i celach w okolicy.
Jedyną właściwą odpowiedzią Warlorda byłoby zmobilizowanie większej liczby wojsk z Capitas - z oczami skierowanymi na barbarzyńskie pustkowia i ziemie żywych poza nimi.
Otworzył mapę, kładąc sztylet na jednej stronie, a kamień na drugiej. Była to stara i zniszczona rzecz, należąca do minionej epoki, ale to było najlepsze, co udało mu się znaleźć; będzie musiało wystarczyć. Pochylił się nad nim, martwymi oczami skanując nazwy i punkty orientacyjne, które skanował raz za razem.
Rozszyfrowanie jej tajemnic nie było łatwe. Mapa zakładała wiele, w tym jej skalę, a Upadek pozostawił niewiele poza górami do zidentyfikowania. Ale jego największym problemem w tamtym czasie był hałas, ciągłe brzęczenie obozu wojennego na zewnątrz. Odległy brzęk broni podczas treningów, sporadyczny odgłos opancerzonych kroków patroli i wartowników zmieniających wartę oraz głosy ponad pięciu tysięcy ludzi, rozmawiających, śmiejących się, śpiewających... Kiedyś, być może, uwielbiał te dźwięki, ale teraz uważał je za irytujące, wściekłe, a nawet nienawistne. Zamiast komfortu koleżeństwa i porządku, czuli się jak najeźdźca, duch, który prześladował każdy jego ruch. Jak cierń w jego umyśle, rzucały jego myślami w wir zamieszania.
Wydał z siebie gardłowy, niemal nieziemski warkot i uderzył dłonią w stół. Odległe wspomnienia wycofały się niechętnie, a dźwięki w jego umyśle zaczęły zanikać, aż jego prawdziwe okoliczności stały się ponownie widoczne. Żadnych śmiechów. Żadnych głosów. Żadnego treningu. Na zewnątrz szeptał tylko wiatr. Jego Legion stał i czekał, dopóki nie rozkaże im się ruszyć.
Równie zirytowany towarzystwem ciszy, co wspomnieniami dźwięków, potrząsnął głową i wrócił do zadania. Jak dotąd, Góry Herm na północy i dwie odnogi ich pasma górskiego były wszystkim, co miał jako odniesienie, ale nie miał możliwości poznania skali mapy ani jej dokładności. Dziś jednak coś znalazł: ruiny otoczonego murem miasta, które, jak przypuszczał, kiedyś było Diviną. Dzięki temu mógł przynajmniej określić swoją lokalizację na mapie; stamtąd i z punktami orientacyjnymi w górach jako przewodnikami, mógł być może zacząć obliczać skalę i odległości.
Znajomość ukształtowania terenu była ważna dla jego wrogów, a tym samym pozwoliłaby mu przewidzieć ich ruchy i manipulować ich pozycjami. Poza tym, jeśli miał być szczery, byłby ślepy po opuszczeniu prowincji Galtonnia. Sam odzyskał te błogosławione ziemie od ich osadników kilka wieków temu i od tego czasu Xhiliarchowie prowadzili patrole i ekspedycje, trzymając pogańskie rzeczy i ich bestie na dystans. Tym razem jednak nie był tu z powodu jakiejś nieobliczalnej reakcji na obecność innych. Miał zamiar rozpocząć wojnę. Potrzebował odpowiednich, zaktualizowanych map. Potrzebował informacji o pozycjach wroga; Fall, potrzebował informacji o swoich pozycjach! Przede wszystkim jednak potrzebował uzbrojenia. Musiał poruszać się ostrożnie, zwiadowczo i zabezpieczać Galtonię kawałek po kawałku, lokalizować zagubione i nieotwarte mauzolea i grobowce oraz wskrzeszać wiernych, by ponownie służyli swemu bogu.
Po raz kolejny wydał z siebie gardłowy, niemal nieziemski warkot i uderzył dłonią w stół. Czy to jego wspomnienia znów go dręczyły? Nie było potrzeby na te wszystkie bzdury. Nadszedł czas. Niech Prorok, Jasnowidz, Wyjec i wszyscy inni obłąkani, knujący głupcy grają w swoje gry liczbowe. Wojna należała do niego. Nie miał żadnych linii zaopatrzenia do rozważenia, żadnego powodu, by szukać schronienia na odpoczynek, żadnej potrzeby źródeł wody na drodze. Miał ze sobą jeden legion; legion, który nie odpoczywał, nie spał, nie męczył się. Więcej niż wystarczająco, by wybić wędrujące plemiona, a nawet rozpocząć oblężenie oazy W'adrhŭn na północnym zachodzie. Wkrótce dołączyły do nich dwa kolejne legiony, a kolejne były przygotowywane w całym Dominium jego Pana. Zakładając, że reszta Pomazańców wykona swoje zadania, nie musiał czekać.
Wybór
Zbadaj okolicę i zabezpiecz starą prowincję Galtonnia.
Czas miał niewielką władzę nad zmarłymi.
Zdziwił się, że wciąż go to zaskakuje; prawda była jednak taka, że nawet gdy próbował pomyśleć, ile czasu spędził już w swoim obecnym stanie, nie potrafił odpowiedzieć. Z pewnością dekady. Być może stulecia, ale na pewno nie więcej niż dwa lub trzy. Część jego, ta nękana wspomnieniami żywych, wściekała się jak byk w jego głowie z powodu tej niepewności, ale ostatecznie Warlorda niewiele to obchodziło. Skrawki czasu mają mniejsze znaczenie w wieczności. To ułatwiło mu wybór. Jeśli chodzi o wielki plan rzeczy, miał tyle czasu, ile potrzebował, aby zabezpieczyć swoją pozycję, rozszerzyć bezpośredni wpływ Dominium na starą prowincję i, miejmy nadzieję, odkryć więcej żołnierzy.
Jednak podczas ekspedycji sprawy nie były takie proste i musiał polegać na swoich wspomnieniach, aby zrozumieć i docenić czas. Jego legioniści nie męczyli się i nie spali. Dlatego w pewnym sensie czas zawsze był po jego stronie, w porównaniu do armii żywych. Co za tym idzie, sukces i realizacja jego celów miałyby mniej wspólnego z naciskającym na niego czasem, a więcej ze strategią, liczebnością i logistyką, aby wykorzystać tę przewagę. Ale jeśli jego strategiczny umysł wciąż był zaskoczony tą perspektywą, musiał to zmienić, aby nie stracić przewagi. Tak więc, jak każdy dobry żołnierz i dowódca, postanowił trenować. Zabezpieczenie Galtonii będzie jego pierwszym ćwiczeniem.
Jeśli chodzi o pracę fizyczną, na przykład wykopaliska w zrujnowanym mieście, na którym stał, takie korzyści można było obliczyć na dwa sposoby: czas lub liczby. Żyjący generał musiałby rotować swoją siłą roboczą, przydzielając dwa lub trzy stulecia do tego samego obszaru, jeśli chciałby, aby pracowali przez całą dobę, lub rozdzielić tę samą liczbę na wiele obszarów, ale kosztem czasu. W jego przypadku rotacja nie była konieczna. Teoretycznie mógł zaangażować do pracy cały legion i odkopać miasto na tyle, by odkryć mauzolea i cmentarze w ciągu tygodnia, może dwóch. Mógł też utrzymać te same ramy czasowe, co żywy dowódca, ale angażując tylko jedną trzecią, jeśli nie mniej, sił, pozostawiając resztę do wykonania innych zadań.
Tę samą zasadę można było zastosować do innego celu - zwiadu terenu i aktualizacji map. Cały legion mógłby zostać przydzielony do tego zadania, podzielony na kohorty i maszerujący we wszystkich kierunkach, aby powrócić w ciągu tygodnia ze wszystkimi potrzebnymi informacjami. Byłaby to ciężka praca, ale pozwoliłaby uzyskać informacje, których tak bardzo mu brakowało, takie jak najnowsze pozycje W'adrhŭn. Istniało jednak ryzyko, że ich zdradzi. Wiedział, że musieli już wcześniej natknąć się na zagubione patrole, ale wystarczy kadet, by zdać sobie sprawę, że te grupy są inne, a dzikusy mają więcej wojowników niż rolników.
Wiedział, że komplikacją było skupienie i ograniczenia wynikające z liczby oficerów. Podobnie jak żywy generał musiałby stawić czoła niesubordynacji i morale, zauważył, na długo przed tą ekspedycją, że im bardziej jego oddziały oddalały się od Capitas i Pyre, lub im bardziej ich cel oddalał się od jego własnego skupienia, tym bardziej stawały się podatne na nieobliczalne zachowania. Ogólnie rzecz biorąc, jego oficerowie wykazywali znacznie mniejsze efekty na tym froncie, nie było to jednak regułą, a jeśli tak, to inni Pomazańcy najwyraźniej rozumieli to lepiej. Jeśli chodzi o niego, w niektórych przypadkach zmniejszona liczba zdawała się pozwalać jednostkom na zwiększenie koncentracji i zdolności. W innych indywidualna wola ulegała degeneracji. Zasadniczo jednak w każdej oddzielnej grupie powinien być obecny co najmniej jeden centurion, aby ograniczyć ryzyko "niesubordynacji". Teoretycznie wierzył, że może wykorzystać również kultystów, ale uważał ich za niewiarygodnych i podatnych na fanaberie, które odbiegały od jego misji. W praktyce ich lojalność i dyscyplina były podejrzane.
Wybór
Skoncentruj się na wykopie.
"Mały krok niesie cię dalej, synu".
Na początku głos odbijał się odległym echem, aż w końcu eksplodował w jego umyśle, niczym grzmot, który przetoczył się przez wieki, zanim w końcu huknął, ryknął i warknął w niebo nad nim.
"Spokojnie... Wkrótce dosiądziesz Bezlitosnej, gdy będziesz wystarczająco wysoki, by nią kierować". Teraz słyszał ten głos wyraźnie, tak wyraźnie jak dziesięciolatek. "Pamiętaj: duży krok prowadzi szybko." Wymamrotał kolejne pierwsze słowa razem z dziesięciolatkiem, który powtarzał często powtarzaną lekcję ojca: "Mały krok zaprowadzi cię dalej, synu". Uśmiechnął się, a jego suche wargi pękły pod wpływem nieznanego ruchu - bez bólu, ale mimo to chwilowe nieprzyjemne przypomnienie, które gwałtownie wstrząsnęło nim z powrotem do teraźniejszości.
Mały krok. Skończyć robotę tutaj, przejść do następnego zadania. Czas, jak zawsze, nie był problemem, więc mógł eksperymentować z różnymi składami grup zadaniowych, eliminować te najmniej efektywne, wyławiać najbardziej kompetentnych i skutecznych oficerów i wymyślać najlepsze sposoby wykorzystania ich w walce. Zastanawiał się teraz, jaki powinien być ich cel. Nie miał wątpliwości, że wkrótce z pewnością zidentyfikuje ruiny miasta - a jego podejrzenia, że stoją na ruinach Divinusa, zostaną potwierdzone. Ale jeśli planował skoncentrować swoją uwagę na wykopaliskach, powinien wycisnąć z nich więcej.
Natychmiastowe podejście było być może najlepsze. Zlokalizować cmentarze i mauzolea, ekshumować kandydatów, umożliwić Kultowi rozpoczęcie procesu rekrutacji. Jako generał wiedział, że przyniesie to natychmiastowe korzyści jego kampanii. Jednak jako Pomazaniec...
Zmusił się do westchnienia. Ta część jego egzystencji nie przypadła mu do gustu ani nie leżała w jego naturze. Ale było jak było. Pomazaniec grał w gry, na których mu nie zależało i w których nie był najlepszy. Ale być może posiadanie własnego terytorium, miasta, które mógłby nazwać swoją bazą operacyjną, swoim własnym dominium, mogłoby zabezpieczyć jego tyły, zarówno w działaniach wojennych, jak i przed innymi Pomazańcami. Minusem byłoby oczywiście potencjalne przyciągnięcie zbyt dużej uwagi rówieśników. Do tej pory zadowalał się przebywaniem w obozach ze swoimi legionami. Nagłe zainteresowanie własnym miastem mogłoby zostać inaczej zinterpretowane przez innych Pomazańców.
Wybór
Ustanowić panowanie.
"Stań na twardym gruncie przed wykonaniem skoku".
Potrząsnął głową ze stęknięciem, nie pozwalając, by ciągła fala wspomnień nękała jego skupienie i cel. Chłopiec marzący o rycerzach umarł, podobnie jak jego ojciec. On był watażką. A Divinus będzie jego domeną. Ale żeby tak się stało, musiał się skupić.
Na wczesnym etapie wykopalisk odkrył, że znaczna część jego żołnierzy ma trudności z wykonywaniem precyzyjnych zadań bez odpowiedniego nadzoru. Ogólnie rzecz biorąc, nie było to zmartwieniem dla tego celu. Z wyjątkiem możliwości uszkodzenia wykopanych ciał, nie interesowała go archeologia, ale...
"Dlaczego trzymamy te relikwie, Mentorze?"
"Ponieważ przeszłość ludzkości zawsze będzie nękać jej przyszłość. Jesteśmy strażnikami tej przeszłości i strażnikami tej przyszłości".
Wspomnienie głosu jego mentora dało mu chwilę wytchnienia i na moment głód jego oczu został zaspokojony przez sympatię. Kiedy jednak ta chwila minęła, jego oczy zmarszczyły się, ponownie podsycając płomienie gniewu. Miał dość tego... tego przekleństwa wspomnień. Był watażką i robił, co mu się podobało. Człowiek, którym kiedyś był, był martwy, martwy!
Wydał z siebie kolejne wściekłe, gardłowe warknięcie, po czym zmusił swoje myśli do ponownego skupienia się na zadaniu. Pozwolenie swoim żołnierzom działać niezależnie, opierając się wyłącznie na jego rozkazach i rozkazach ich przełożonych, może zaszkodzić niektórym odkryciom. Dałoby mu to jednak lepszy wgląd w ich ograniczenia i jakość każdego oficera, dzięki czemu wiedziałby, kogo użyć do jakiego zadania w przyszłości i - co ważniejsze - komu mógłby powierzyć dowodzenie w walce.
Z drugiej strony wiedział, że jego własne skupienie pomaga na każdym froncie. Jeśli przejmie osobistą kontrolę nad wykopaliskami, jeśli skupi się na wykonywanych zadaniach, projekt prawdopodobnie zakończy się szybciej i sprawniej. Wiedział jednak, że nie obędzie się to bez ryzyka. Znajomość ograniczeń swoich żołnierzy i oficerów była niezbędna dla każdego dowódcy. Ale w końcu delegowanie zadań było rzeczą, którą robili żywi. On nie musiał tego robić.
Wybór
Delegat - watażka zyska wgląd w zdolności operacyjne swoich oddziałów. Wykopaliska na Divinusie będą przebiegać wolniej, a niektóre znaleziska mogą zostać uszkodzone. Może to wpłynąć na przyszłe opcje.
"Xhiliarcha Iulios, watażka. Do usług."
Czuł się zdezorientowany, niemal oszołomiony, wahając się między wspomnieniami a teraźniejszością. Minęły miesiące, zanim zamienił z kimś kilka słów. Nie licząc innych Pomazańców - i nieustannej paplaniny niektórych z nich - stare powiedzenie o tym, że umarli nie opowiadają żadnych historii, okazało się aż nazbyt prawdziwe. Jedyne głosy, jakie słyszał, były echem przeszłości lub, w najlepszym razie, raportami, wygłaszanymi płasko, bezdusznie wręcz. Zachowanie Iuliosa zapowiadało jednak coś innego, coś bardziej inteligentnego. Jak na ironię, coś bardziej żywego.
"Usiądź, Xhiliarcho - powiedział, zmuszając swój umysł do pozostania w teraźniejszości i ignorując oblężenie wspomnień, które chciały, by zaproponował oficerowi drinka. Iulios zgodził się, instynktownie mrucząc podziękowanie, a watażka zajął miejsce za biurkiem. Ponownie zapadła cisza, gdy Xhiliarcha przyglądał się Pomazańcowi, czekając, aż się do niego odezwie. Warlord nie kazał mu długo czekać. Spojrzał na leżące przed nim pisemne raporty - nalegał na ich otrzymanie - podniósł wzrok zaledwie chwilę po tym, jak podniósł jeden z nich.
"Twoje raporty są dobrze sformułowane, Xhiliarchu - powiedział w końcu, a jego sucha skóra poczuła mrowienie wywołane swobodnym tonem rozmowy. "Zwięzłe, ale opisowe, o wiele bardziej niż raporty twoich rówieśników. A twoje postępy były raczej szybsze w porównaniu do innych.
"Szybciej niż się obawiałem, Warlordzie - odparł oficer. "Może nie tak szybko, jak się spodziewałem".
"Czy rozumiesz, dlaczego tu jesteś?"
"Aby Mu służyć, Warlord".
Wargi Warlorda pękły, a on sam uśmiechnął się z rozbawieniem.
"Jak najbardziej. Ale chciałem być bardziej konkretny. Czy podejrzewasz, dlaczego zostałeś wezwany przede mnie?"
Nastąpiła krótka przerwa, zanim Xhiliarcha odpowiedział. Dla kogokolwiek innego nic by to nie znaczyło. Dla sługi Old Dominion znaczyło to wszystko i w tej krótkiej chwili watażka wiedział wszystko, co musiał wiedzieć o stojącym przed nim człowieku: ten się zawahał.
"Podejrzewam, Warlordzie - powiedział w końcu biernie Xhiliarcha - że chcesz porozmawiać o moich zdolnościach umysłowych.
"Prawie, Xhiliarcho - odpowiedział Pomazaniec. "Chcę, abyś znalazł tych, którzy mają podobne zachowanie do twojego. Czy znasz takich innych?"
"Jestem - powiedział Iulios. "Wielu oficerów. Podejrzewam, że sporo legionistów rozsianych po kohortach.
"Legioniści?" zapytał zaskoczony.
"Tak, watażko. Iulios skinął głową. "Większość z nich wydaje się potrzebować wskazówek oferowanych przez ciebie lub innych oficerów. Niektórzy wykazują... niezależność. Nawet inicjatywę. Niektórzy bardziej niż inni oficerowie.
"Dobrze".
Wybór
Obserwuj ich i raportuj - Xhiliarcha Iulios zostanie przydzielony do zrozumienia dynamiki świadomości Legionu.
"Nie potrzebuję niczego drastycznego, Xhiliarch - powiedział, rozkoszując się nonszalanckim sposobem, w jaki wypowiedział te słowa. "Masz obserwować i raportować. Chcę znać liczbę, możliwości i stanowiska wszystkich tych, których uznasz za godnych uwagi ze względu na ich... jak to ująłeś? Zdolności umysłowe.
Xhiliarcha skinął głową. "Jak rozkażesz, watażko - powiedział, wyraźnie zaniepokojony faktem, że siedział i nie salutował ani nie stał na baczność podczas wypowiadania tych słów. Następnie przesunął się nieco w fotelu, a watażka skinął głową.
"Mów swobodnie, Xhiliarcho - powiedział.
"Panie - powiedział Iulios po chwili namysłu - jeśli mogę spytać. Dlaczego? Mam wrażenie, że chodzi tu o coś więcej niż tylko zdolności umysłowe.
"Właśnie dlatego, Xhiliarch - odpowiedział. "Ponieważ masz przeczucie. Wojna to nie tylko liczby, sprzęt i taktyka. Wstał, odwrócił się plecami do swojego oficera i zamknął ręce za plecami, przyzwyczajony już do grzechoczącego odgłosu stawów. "Wojna i walka wymagają instynktu - powiedział w końcu. "Szkolenie i dyscyplina mają na celu wyeliminowanie tej potrzeby, wymuszenie mechanicznych reakcji na sytuacje, z którymi mieliśmy do czynienia niezliczoną ilość razy. Ale w ogniu walki, gdy pole bitwy pogrąża się w chaosie, oficer, żołnierz, potrzebuje instynktu. Tak było w naszym poprzednim życiu. Jestem pewien, że nadal tak jest.
"Wpływ skoncentrowanej liczebności na wydajność oddziałów został odnotowany podczas Wojen Pomazańców" - powiedział, odwracając się ponownie do Xhiliarchy. Panie, to odczuwalny Dobrze jest znów porozmawiać, pomyślał, po czym ponownie uspokoił swoje myśli. "Ale nasz stan, nasze możliwości i nasze ograniczenia różnią się od tych, które wykuły nasze wspomnienia. Co więcej, nasi wrogowie nie wykorzystają tej samej taktyki, którą my możemy zastosować. Musimy dostosować nasze reakcje na polu walki do tego, co znaliśmy kiedyś, a raczej musimy zmienić zastosowanie naszych wspomnień. Jak dotąd ćwiczenia nie pomogły tak bardzo, jak się spodziewałem. Musisz znaleźć osoby, które potrafią instynktownie reagować na te rzeczy, które mają intuicję, aby dostosować się do pojawiających się potrzeb".
Xhiliarcha skinął głową ze zrozumieniem. "To zajmie trochę czasu, sir.
"Czas, Xhiliarchu, jest dla żywych - powiedział. "Musimy mierzyć nasze istnienie zadaniami w Jego imię. Teraz,
Wybór
Chodź ze mną - chcę sprawdzić prace.
Nie trzeba było długo czekać, by pożałował swojej decyzji.
Na początku rozmowa sprawiała mu ogromną przyjemność; przebłyski jego poprzedniego życia oblegały jego umysł, gdy on i Xhiliarcha spacerowali wśród ludzi, sprawdzając pracę i komentując odkrycia, a teraźniejszość i przeszłość mieszały się w jego wizji od czasu do czasu. Ale z czasem nauczył się to ignorować, a miał już tego sporo. To było... niepokojące, czasami irytujące, ale rozmowa, samo istnienie kogoś, z kim mógł rozmawiać, było wystarczającą rozrywką, aby cieszyć się tym procesem. Dopóki nie zdał sobie sprawy, jak ich rozmowa zakłóca ciszę. Dopóki nie zdał sobie sprawy, jak wielu jego żołnierzy rzucało na niego spojrzenia, gdy myśleli, że nie patrzy. Dopóki nie poczuł ich zazdrości w sercu, jakby to było jego serce. I wreszcie, dopóki nie zdał sobie sprawy, że zazdrość była nienawiścią i że ta nienawiść była jego.
Przestał się ruszać i mówić, a Xhiliarcha poszedł w jego ślady, zaskoczony własnym zachowaniem. Potem, stopniowo, hałas wykopalisk zaczął zanikać, a coraz więcej żołnierzy odkładało narzędzia, wstawało, odwracało się w jego stronę i stawało nieruchomo.
Zapadła cisza, z wyjątkiem delikatnych szeptów bryzy i dziwnych dźwięków podartych sztandarów, zbutwiałych namiotów i czarodziejskich pióropuszy tańczących wraz z nią. W jej środku znajdował się on, watażka, przepełniony obrzydzeniem do jednej i tylko jednej rzeczy: własnych żywych wspomnień.
On znienawidzony ich. Nie z powodu człowieka, którym wtedy był, nie z powodu sprawy, którą miał, snów czy czegokolwiek konkretnego. Nie nienawidził swoich wspomnień, ponieważ zazdrościł człowiekowi, który je przeżył, ponieważ tęsknił za tamtym życiem lub dlatego, że był jego antytezą. Nienawidził swoich wspomnień z powodu tego, jak przyziemnie nieistotny jakie były daremne, jakie... ograniczone, egocentryczne i wąskie. Stał tam, kąpiąc się w tej nienawiści, podsycany nią, czując się dzięki niej cały i, jak na ironię, bardziej żywy niż kiedykolwiek, gdy biło jego serce. W tym uczuciu wyczuwał Moc swego Pana i kąpał się w Jego błogości.
Rozkoszował się tym uczuciem przez jakiś czas, a reszta jego wojowników dotykała go z daleka. Potem, równie nagle jak się zatrzymał, odwrócił się i ruch powrócił do obozu. Po raz kolejny jego usta pękły, gdy uśmiechnął się i szepnął do swoich żołnierzy.
Wybór
"Pamiętaj" - watażka podzielił się nienawiścią ze swoimi żołnierzami - nauczy się, jak rozpalać więcej wspomnień o dawnych czasach, co będzie przydatne w przyszłych masowych walkach jako armia.
Bitwa o ruiny Diviny
I tak oto Predator Zenduali z Manucode przypuściła niespodziewany atak na obóz Warlorda w ruinach Diviny. Jej cel: zbadać z bliska miejsce wykopalisk, monitorować reakcje i zdolności bojowe martwych i zakłócić ich działanie tak bardzo, jak to możliwe. A przynajmniej tak jej się wydawało; warczenie raptorów i wojenne śpiewy wypełniały noc, wyraźnie kontrastując ze śmiertelnie cichą, opanowaną reakcją armii watażki. Ale ich milczenie nie było spowodowane szokiem czy strachem. Kierując się wolą swojego watażki i napędzani nowo przebudzonymi wspomnieniami z poprzedniego życia, ich reakcja była niemal natychmiastowa i precyzyjna. Jednak nie wszystko było stracone dla W'adrhŭn od samego początku. Wyposażona do prac wykopaliskowych, a nie do walki, większość armii Warlorda musiała uzbroić się sama; w tym wąskim i szybko zamykającym się oknie czasowym jeźdźcy raptorów Zenduali szarżowali na swój cel, podczas gdy jej łowcy i wojownicy utrzymywali wolną drogę do ucieczki.
Raporty od ocalałych były jasne:
Wybór
Old Dominion Victory