
Orestis poruszył się niepewnie, opierając się o wielki, zakapturzony wóz, który był centralnym punktem karawany. Od czasu do czasu unosił podbródek, rzucając przelotne spojrzenia na księżyc nad głową - w pełni i z upiornym nimbem. Tylemachos stał naprzeciwko przyjaciela, a jego spojrzenie było wbite w zdenerwowane rysy Orestisa i rzucało mu chytry błysk; plecy mężczyzny skierowane były w stronę wioski Orios. Orios, zagubione w niebosiężnym paśmie górskim ciągnącym się przez środek półwyspu City States, nie wyróżniało się niczym szczególnym; było małe i skromne, a jego jedyną wartością było oferowanie miejsca odpoczynku tym, którzy podróżowali przez alpejskie przełęcze.
"Boisz się, co? - powiedział Tylemachos z serdecznym chichotem, przysuwając się bliżej i klepiąc Orestisa po ramieniu. "Dorosły mężczyzna, przerażony jakąś starą baśnią, której używano do straszenia dzieci w wiosce, aby zachowywały się jak należy!
Orestis zmarszczył głęboko brwi i odepchnął dłoń mężczyzny. "Nie boję się. Jestem zaniepokojony, to wszystko. Dzisiaj jest pełnia księżyca..."
Tylemachos zmarszczył krzaczaste brwi, a jego ton ociekał żartobliwą ciekawością. "Dlaczego to takie straszne? No dalej, mamy trochę czasu, zanim szef wróci z karczmy. Wyrzuć to z siebie.
Orestis pokręcił głową, spoglądając na resztę uczestników karawany, którzy skulili się wokół ryczącego ogniska w pewnej odległości od pary. "W porządku - przyznał z westchnieniem. "Ale lepiej nie traktuj tego lekko. Nie bez powodu mit o Księżycowym Złodzieju przetrwał tak długo... - przełknął głośno. Przełknąwszy głośno, Orestis przybrał ponury i poważny ton. "Tutejsi mieszkańcy opowiadają o wielkiej sroce - nie byle jakim ptaku, ale duchu z innego świata - która pojawia się przy każdej pełni księżyca. Mówi się, że okrada mieszkańców wioski, chowając skarby do swojego ukrytego gniazda".
"Złodziejski duch sroki. Chyba nie mówisz poważnie, przyjacielu... - przerwał Tylemachos, klepiąc się otwartą dłonią w czoło.
"Mówię poważnie - zaprotestował Orestis. "Tutejsi wieśniacy przy każdej pełni księżyca składają przed swoimi domami ofiary duchowi - te nieliczne kosztowności, które posiadają - aby mógł swobodnie plądrować i brać, co tylko dusza zapragnie. Mężczyzna przerwał, spoglądając jeszcze raz nerwowo na księżycowe niebo. "Mówi się, że odmówienie duchowi takich łupów przynosi pecha i strach. Nieurodzaj, zepsute mleko prosto z wymion, pożary domów, dzieci gubiące się w lesie - wybieraj!" Zacieśniając spojrzenie, mężczyzna spojrzał poważnie prosto na Tylemachosa. "Mówi się, że podróżni przechodzący tędy są w wielkim niebezpieczeństwie podczas nocy takich jak ta. Często bowiem mają przy sobie o wiele bardziej kuszące kosztowności niż skromna oferta miejscowych..."
Zanim Tylemachos zdążył odpowiedzieć, z obrzeży wioski rozległ się donośny głos przywódcy karawany, który zbliżał się z ciemności. "Uwaga, wszyscy. Chcę jak najszybciej załadować prowiant na wozy i upewnić się, że konie są dobrze nakarmione. Mamy wyruszyć w ciągu godziny. Księżyc świeci nam wystarczająco dobrze; musimy nadrobić to zepsute koło, przez które byliśmy zakotwiczeni przez cały wczorajszy dzień!".
Mężczyźni poderwali się na nogi i wkrótce karawana ruszyła w drogę, formując ciężką linię, która przemieszczała się przez przełęcz. Pochodnie rekompensowały brak srebrzystego blasku na niebie, a zmęczona cisza wkrótce ogarnęła wszystkich. Tylemachos zbliżył się do Orestisa i obaj usiedli na czele jednego z wozów zaprzężonych w konie, a jego maślano-żółte zęby ukazywały się w szerokim uśmiechu. "W każdym razie, nie musisz jeszcze brudzić swojej tuniki. Jeśli to coś istnieje, tak zwany Księżycowy Złodziej, to nie ma szans z nami wszystkimi. Mierzyliśmy się już w przeszłości z prawdziwymi złodziejami i bandytami - nie wspominając już o tej przeklętej wilczej sforze... Jestem pewien, że ptak-duch z kleptomanią nie będzie zbyt wielkim problemem!". Mężczyzna zachichotał głośno, ale zaraz ucichł, gdy głos przywódcy karawany dobiegł z przodu szeregu. "Cicho wy dwoje!"
Orestis westchnął i zaczął mówić, po czym zacisnął wargi z rezygnacją.
Przez dobrą chwilę, godzinę lub dwie, karawana posuwała się naprzód, a skrzypienie i dudnienie kół było jedynymi zauważalnymi dźwiękami, które przebijały się przez ciemne otoczenie. Zagłębiając się w gęsty, pochyły las, Orestis zaczął się coraz bardziej denerwować, a serce waliło mu w piersi.
Potem rozległ się hałas. Przeraźliwy, nienaturalny skrzek przecinający powietrze niczym tasak rzeźnika. Karawana zatrzymała się, a mężczyźni rozejrzeli się pytająco, a na czole Orestisa pojawiły się kropelki potu. "Zobacz, jest tutaj! Złodziej Księżyca! Mówiłem, że jest prawdziwy!
"Uspokój się - szepnął Tylemachos, machając ręką i spoglądając na pozostałych mężczyzn, którzy przyglądali się parze z irytacją. "Z pewnością dostaniemy lanie od samego przywódcy, jeśli nie przestaniecie snuć swoich zabobonnych wywodów - powiedział Tylemachos.
Wycie rozległo się ponownie, tym razem głośniej. Inne głosy dołączyły do zgrzytliwej kakofonii, dźwięk otaczał karawanę - emanował z krawędzi lasu, które przyciskały się do drogi.
Kilku podróżników machało pochodniami, bezskutecznie próbując zajrzeć przez ciemne zarośla. Po chwili odgłosy ucichły i wszystko zdawało się uspokajać. Nim jednak mężczyźni mogli kontynuować podróż, Orestis zawołał, a jego słowom towarzyszył na wpół uformowany krzyk. "Tam! W cieniu!"
"Mówiłem, żebyś się uspokoił - syknął Tylemachos, ale słowa uwięzły mu w gardle. Oczy, niczym błyszczące klejnoty, przebiły bursztynową zasłonę lasu; było ich wiele, spoglądały na siebie w wielu parach. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, rozległ się ochrypły i zdyszany głos, zwracający się do całej karawany.
"Droga przed nami jest zdradliwa i błotnista", szydził mrok, a luźne pióra - zbyt duże, by należeć do jakiegokolwiek zwykłego ptaka - powiewały obok mężczyzn z wiatrem.
"Tak! To bardzo niebezpieczne! Lepiej zmniejsz swój ciężar, jeśli chcesz przejść... Tyle bombek i bibelotów, które nosisz. Możemy ci pomóc. Daj nam je!"
Inni zawołali zgodnie, powtarzając słowa. "Tak! Możemy pomóc! Odciążcie się! Zabierzemy twoje skarby!"
Gdy księżyc w pełni świecił jasno na atramentowo czarnym niebie, śmiertelnicy stali sparaliżowani strachem, a ciemność wkraczała na nich w postaci wielu nieziemskich postaci.